Dziecinnie Prosta ‘HISTORIA WOLNOŚCI SŁOWA’

Prawdziwa historia wolności słowa – od najwyższego ideału do politycznej trucizny

autor: Greg Piskorski

Wolność słowa to jeden z tych ideałów, które wydają się oczywiste, a jednocześnie są niezwykle skomplikowane. W debacie publicznej często słyszymy o jej absolutnym charakterze, o konieczności ochrony przed cenzurą oraz o zagrożeniach, jakie rzekomo płyną ze strony regulacji. Ale czy rzeczywiście tak było zawsze? Czy dzisiejsze podejście do wolności wypowiedzi jest wynikiem logicznej ewolucji, czy raczej szeregu historycznych przypadków i politycznych interesów?

Jak zmieniało się rozumienie wolności słowa?

Wbrew powszechnemu przekonaniu, współczesne założenia dotyczące wolności słowa są stosunkowo młode. Przez tysiąclecia społeczeństwa na całym świecie uważały ograniczenie ekspresji za kluczowe dla porządku publicznego. Obawiano się potęgi słów, kłamstw, oszczerstw i dezinformacji. Władcy oraz religijni przywódcy traktowali kontrolę nad narracją jako istotny element władzy. Wolność wypowiedzi, jeśli istniała, była wyjątkiem – pojawiała się w formie proroctwa, doradztwa dla władcy, sporów teologicznych lub dyskusji w wąskich kręgach intelektualnych.

Dopiero w XVII i XVIII wieku, wraz z rozwojem druku i idei Oświecenia, zaczęła pojawiać się koncepcja wolności prasy jako mechanizmu sprzyjającego oświeceniu społeczeństwa. W Anglii po zniesieniu wymogu wcześniejszego zatwierdzania publikacji w 1695 roku nastąpił zalew nowych treści, który wzmocnił debatę na temat „liberty of the press”. To wtedy pojawiły się dwa przeciwstawne modele wolności słowa: jeden zakładający równowagę między swobodą a odpowiedzialnością, drugi – absolutystyczny, twierdzący, że jakiekolwiek ograniczenia są równoznaczne z cenzurą.

Paradoksy amerykańskiego podejścia

Model absolutystyczny narodził się w Londynie w 1721 roku dzięki dwóm dziennikarzom, Johnowi Trenchardowi i Thomasowi Gordonowi. Ich teorie miały liczne luki, ale slogany, które stworzyli – w tym przekonanie, że wolność słowa to fundament wszelkiej wolności – zostały zaadaptowane przez amerykańskich kolonistów i zapisane w I Poprawce do Konstytucji USA. Paradoksalnie jednak przez długi czas samo amerykańskie prawo traktowało tę zasadę elastycznie – aż do XX wieku wolność słowa była tam regulowana podobnie jak w Europie, w ramach modelu równowagi między prawami i obowiązkami.

Dopiero w latach 60. i 70. XX wieku, w odpowiedzi na zimnowojenną rywalizację ideologiczną, amerykańska interpretacja wolności słowa zaczęła przesuwać się w stronę radykalnego libertarianizmu. Skutkiem tego jest dzisiejszy stan rzeczy: I Poprawka w USA stała się narzędziem do obrony korporacyjnych interesów, eliminowania regulacji dotyczących finansowania kampanii politycznych czy ograniczania odpowiedzialności platform internetowych za rozpowszechniane treści.

Big Tech i problem amplifikacji treści

Największym wyzwaniem współczesności jest jednak nie sama treść wypowiedzi, lecz jej amplifikacja. Nigdy wcześniej w historii ludzkości nie istniały media o tak ogromnym zasięgu i wpływie na ludzką uwagę, jak dziś mają platformy technologiczne. Facebook, X (dawniej Twitter) czy YouTube kontrolują globalne kanały ekspresji, ale ich celem nie jest promocja prawdy, lecz utrzymanie użytkowników jak najdłużej na swoich stronach. To prowadzi do preferowania treści skrajnych, kontrowersyjnych i wprowadzających w błąd – ponieważ takie materiały generują największe zaangażowanie.

Problemem nie jest wyłącznie skala, ale także struktura biznesowa tych platform. Moderacja treści, o ile w ogóle jest prowadzona, odbywa się w sposób chaotyczny, często kosztem niedostatecznie opłacanych moderatorów pracujących w skrajnie trudnych warunkach. Platformy technologiczne nie są jedynie pasywnymi przekaźnikami informacji – ich algorytmy decydują, które treści mają największy zasięg, a które pozostaną niemal niewidoczne. To oznacza, że to one, a nie indywidualni użytkownicy, w rzeczywistości kształtują przestrzeń publicznej debaty.

Jakie regulacje mają sens?

Nie oznacza to, że jedynym rozwiązaniem jest cenzura czy zakazy. Historia pokazuje, że regulacje mogą być skuteczne, ale powinny skupiać się na transparentności i odpowiedzialności podmiotów amplifikujących treści, a nie na samych użytkownikach. Wymaga to systemu regulacji, który wymusi na platformach:

  • Przejrzystość algorytmów decydujących o zasięgu treści.

  • Odpowiedzialność za moderację i usuwanie treści szkodliwych (np. nawołujących do przemocy, dezinformacji zdrowotnej itp.).

  • Lepszą ochronę użytkowników przed nadużyciami i manipulacją.

Nie chodzi więc o ograniczanie samej wolności słowa, lecz o stworzenie warunków, w których debata publiczna nie jest podporządkowana wyłącznie interesom korporacyjnym. Kluczowe jest pytanie: w jakim celu przywołujemy wolność słowa w danej sytuacji? Jeśli mówimy o ochronie prawdy, demokracji i rzetelnej informacji, to oznacza zupełnie inne podejście niż jeśli wolność słowa ma być jedynie narzędziem do maksymalizacji zysków technologicznych gigantów.

Wolność wypowiedzi to nie absolutny, niezmienny dogmat. To wartość dynamiczna, której sens zależy od kontekstu społecznego, historycznego i politycznego. I jak pokazuje historia, jej najskuteczniejsza ochrona nie polega na bezwarunkowym przyzwoleniu na wszystko, lecz na tworzeniu systemów umożliwiających rzeczywistą, rzetelną debatę publiczną.

Ten tekst stanowi część mojej pracy badawczej w ramach studiów prawniczych, podczas których analizuję historyczne i współczesne koncepcje wolności słowa oraz wyzwania związane z jej regulacją w erze dominacji platform technologicznych.

Previous
Previous

Dziecinnie prosty: ‘NEUROTECH’